Przejdź do treści
  • Wibor

Za wysokość WIBOR-u nie odpowiada konkretny bank. Jego wyznaczanie stanowi złożony i kontrolowany proces

W zakresie materii prawnej wiemy, że WIBOR został zbadany, wpisany na listę kluczowych wskaźników referencyjnych stopy procentowej i sprawowany jest nad nim należyty nadzór zewnętrznego administratora – wskazywał dr Piotr Bodył – Szymala z Santander Banku Polska w rozmowie z dr. Przemysławem Barbrichem ze Związku Banków Polskich.

Kancelarie prawne, nazwijmy je frankowe, twierdzą, że WIBOR jest od początku do końca nielegalny. Natomiast Komitet Stabilności Finansowej, czyli Ministerstwo Finansów, Bankowy Fundusz Gwarancyjny, Narodowy Bank Polski, KNF, że to bzdura i że WIBOR-u się nie da podważyć. Czy na gruncie prawnym można to raz na zawsze przeciąć, tak żeby klienci banków wiedzieli, na czym stoją?

– Odpowiadając na pytanie wprost – nie da się. Ktoś, kto twierdzi, że możliwa jest jednolita linia orzecznicza i daje stuprocentową gwarancję, mówi nieprawdę. Czy jednak WIBOR, tak jak został skonstruowany, wymyślony i uznany za spełniający kryteria rozporządzenia BMR, jest wskaźnikiem referencyjnym stopy procentowej, zdaje test legalności i rzetelności? W mojej ocenie – tak. Potrzebny jest jednak kontekst. Chciałbym z jednej strony, mówiąc o WIBOR-ze, o tym, co będzie się działo z kredytami przeznaczonymi na finansowanie zakupu nieruchomości przez konsumentów, pokazać kontekst sektora, a z drugiej strony jednak próbować trochę uchwycić materię prawną. W zakresie materii prawnej wiemy, że WIBOR został zbadany, wpisany na listę kluczowych wskaźników referencyjnych stopy procentowej i sprawowany jest nad nim należyty nadzór zewnętrznego administratora.

Jest też druga strona medalu i od tego nie należy uciekać. To jest błąd, który popełniamy czasami w sektorze bankowym. Nie dostrzegamy, a nawet nie próbujemy dostrzegać tej innej perspektywy. A przecież poza stronami tych sporów prawnych są jeszcze osoby zajmujące się ochroną interesów konsumentów na ich gruncie. Jest to grupa mocna i liczna. To średniej wielkości polskie miasteczko. Gdyby policzyć prawników i osoby wspierające prawników, które są związane z obsługą sporów konsument-bank, to spokojnie doliczymy się 20 tys. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że naiwnością byłoby założenie, że w chwili, kiedy zakończą się spory frankowe, ta grupa stanie się po prostu bezrobotna. Nie zaakceptują swojego bezrobocia. Trzeba się więc liczyć z próbami utrzymania się na rynku sporów masowych dotyczących innych, nośnych tematów.

Dodatkowo to, co się wydarzyło, pokazuje też słabość i niejednoznaczność banków w obronie wcześniej zdefiniowanych linii demarkacyjnych. Linia ataku dotyczy dwóch kierunków. Po pierwsze – konstrukcji WIBOR-u. Co tu jest kwestionowane? A mianowicie to, że banki-paneliści przekazują tzw. kwotowania wiążące po to, żeby GPW Benchmark ostatecznie ustalił wskaźnik i poprzez swoje kwotowania wpływają na WIBOR, który sami stosują w biznesie. Niektórzy próbują doszukiwać się pewnej pośredniej analogii z tym, co było z tabelami kursowymi. Czyli – jeżeli przedsiębiorca poprzez swoje decyzje może w jakikolwiek sposób jednostronnie kształtować treść umowy, to w świetle orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości UE uznaje się, że to jest nierzetelne i abuzywne. Zapominają jednak o tym, że sytuacja z WIBOR-em jest zgoła odmienna. To nie konkretny bank odpowiada za jego wysokość, bo jest to złożony i kontrolowany proces. Po drugie – jest też kontekst praktyczny, czyli na ile rzetelnie służby compliance czy sama organizacja sprzedaży produktów bankowych zapewniła informację o tym, czy WIBOR jest poprawnie skonstruowany. I gdyby okazało się, że ktoś tutaj będzie miał problemy, to w pojedynczych przypadkach jakieś wątpliwości co do WIBOR-u mogą się pojawić. A jeżeli sprawa trafi do TSUE, to jej wynik oszacować można z takim samym prawdopodobieństwem, jak rzut monetą, zwłaszcza po orzeczeniu z 12 stycznia 2024 r., gdy sędziowie w ramach uproszczonej procedury stwierdzili, że rozliczenie wieloletniej, nieważnej umowy nie powinno uwzględniać po stronie przedsiębiorcy (banku) waloryzacji w zakresie udostępnionego kapitału, pomimo chociażby tego, że od ponad dwóch lat funkcjonujemy w środowisku wysokich stóp procentowych.

Jak w takim razie robić biznes? Jak udzielać milionów kredytów w oparciu o wskaźnik, jakkolwiek on się będzie nazywał, czy to będzie WIRON, czy to będzie WIBOR w sytuacji, kiedy w każdym momencie, ktoś z tej 20-tysięcznej armii prawników może przyjść i powiedzieć – ja przewracam ten stolik, to jest wszystko nieważne, idziemy z tym do sądu.

– Obecnie to nie jest możliwe, ale ci, którzy od czasu do czasu, nie ze względu na uzależnienie od hazardu, ale dla przyjemności, grają w różnego rodzaju odmiany gier karcianych, mówią, że gra się kartami takimi, jakie się ma, a nie takimi, jakie chciałoby się mieć. Powiem tak, kapitał sektora bankowego w relacji do PKB w Polsce na koniec 2022 r. wyniósł 6,5%. Dla porównania w 2017 r. to było 10,2%. Jeżeli chodzi o sumę bilansową, to ona w ciągu 10 lat dramatycznie wzrosła, co jest dobrym zjawiskiem, a nawet prawie się podwoiła. Jednocześnie kapitały własne sektora bankowego rosną nieadekwatnie do wzrostu sumy bilansowej. Myślę, że na koniec 2023 r. pokrycie kapitałów banków w sumie bilansowej ukształtuje się w okolicach 8%. Na koniec 2022 r. było powyżej 10 podmiotów z ujemną rentownością, czyli ponad 15% banków mierzonych ich udziałem w aktywach całego sektora. Dodajmy, że wakacje kredytowe wyzerowały rentowność portfela kredytów hipotecznych na pięć lat. Czyli nie mamy odtworzenia w proporcji do wzrostu sumy bilansowej kapitałów własnych banków.

Mamy rentowność sektora na poziomie banków japońskich, a ta jest jedną z najniższych na świecie. To oznacza, że trudno będzie przeprowadzić emisję akcji i pozyskiwać kapitał, żeby zwiększyć sumy funduszy własnych. Mamy pomysły, które ładnie się nazywają, bo wakacje kredytowe to hasło, które dobrze się kojarzy. A tak naprawdę to powinna być opowieść o wywłaszczaniu przedsiębiorców-banków, a to już nie jest takie ładne powiedzenie. I z tej perspektywy pytanie o możliwość finansowania długoterminowego konsumentów jest pytaniem absolutnie w punkt. I wtedy ktoś z biznesu zapyta – czy my w ogóle jesteśmy w stanie na tym biznesie zarobić? Jeżeli długoterminowe kredytowanie konsumentów ma przestać być domeną rynku ze względu na nieakceptowalny poziom ryzyka, to państwo będzie musiało się tym zająć. Może utworzy centralny urząd do spraw kredytów dla ludności i sprawa załatwiona?

Spróbuję zadać pytanie takie, jakie pewnie zadałby inwestor zainteresowany naszym krajem. Czy w Polsce prawo działa wstecz?

– Polska jest krajem, w którym zdarza się, że prawo działa wstecz, ale nie jest też jedynym krajem, w którym to się niestety dzieje, mimo że to nie trzyma standardu demokratycznego państwa prawa. Problemem jest to, że w ostatnim czasie w naszym kraju dramatycznie spadła kultura tworzenia prawa. Przed nami dyskusja o rozłożeniu ryzyk pomiędzy konsumentem a bankiem, zwłaszcza w ramach długoterminowych umów. I wbrew pozorom opowieść o nieautoryzowanych transakcjach i o kredytach walutowych ma wspólny mianownik. To opowieść o ryzykach nieujawnionych w chwili zawierania umowy i tym, co z tego dalej wynika. I teraz, żeby spróbować uchwycić istotę, czy da się prowadzić biznes bankowy w sądach? Mogę jednoznacznie powiedzieć – nie da się! Z jednej strony, musimy zastanowić się, w jaki sposób pogodzić się z naszymi klientami, bo przecież nie da się rozwijać zdrowego biznesu bankowego, mając 150 tys. spraw spornych dotyczących tylko kredytów frankowych. Nie da się prowadzić biznesu, ciągle spotykając się z klientami na sali rozpraw.

Z drugiej strony, mamy niebezpieczny paradygmat, który mówi, że konsument nie ponosi żadnej odpowiedzialności za ryzyka nieujawnione mu w trakcie zawierania umowy, nawet w sytuacji, gdy obiektywnie nie dało się ich wtedy w żaden sposób przewidzieć. Przedsiębiorca-bank ponosi zaś odpowiedzialność za wszystkie ryzyka ujawnione po zawarciu umowy, bez względu na to, że w dacie jej zawierania nie majaczyły nawet na dalekim horyzoncie. Tak się nie da zbudować biznesu. Ryzyka ze względu na zmieniający się profil ochrony konsumenckiej są tak nieprzewidywalne, że nikt mądry nie jest w stanie wycenić ich w momencie zawierania umowy. W związku z tym można wybrać metodę zabawy w kotka i myszkę.

Przykład wspomnianych już kredytów frankowych – rezerwy zostały utworzone. Fundusze własne banków to trochę powyżej 200 mld zł, a rezerwy frankowe już utworzone to 50 mld zł. Wyobraźmy sobie, jak wyglądałby ten sektor, gdyby pieniądze w ten sposób nie zostały zutylizowane. Trzeba się jakoś wzajemnie rozliczyć – porozumieć. Przykładem może być opowieść o rozliczaniu nieważnych umów frankowych. Banki wystosowały roszczenia z tytułu kosztu kapitału. Oczekiwały wynagrodzenia za usługę finansową związaną z oddaniem kapitału do korzystania. Przepadło, więc banki skorzystały z opcji: dobrze, to prosimy o waloryzację sądową kapitału, który został udostępniony w ramach unieważnionej umowy, bo przecież jest on dziś wart o wiele więcej, a kupione wtedy mieszkania i tak mocno przewyższają go swoją aktualną wartością. Sąd w Luxemburgu uznał, w trybie uproszczonym, że tego też nie można stosować. Teraz będziemy pewnie domagać się kapitału, tylko według wartości ekonomicznej, a nie wartości nominalnej.

Innym pomysłem może być rozwiązanie ustawowe. Siadają obok siebie: Rzecznik Finansowy, prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz przedstawiciele środowiska bankowego i próbują wypracować schemat dzielenia się ryzykiem nieujawnionym w momencie zawierania umów pomiędzy konsumentem, bankiem i regulatorem rynku, czyli państwem. Co ważne, nie da się stworzyć algorytmu, który rozwiązałby już  istniejące spory, ale powinno się dać wypracować metodę dojścia do kompromisów w takich sytuacjach. Jeżeli nie uda nam się tego zrobić, to znaczy, jeżeli nie znajdziemy metody dojścia do porozumienia i pojawią się nieprzewidziane ryzyka, trudno będzie znaleźć kogoś, kto zbuduje biznesplan na rynku długoterminowego finansowania konsumentów. A wtedy wzięcie wszystkiego przez jedną grupę interesów okaże się mieczem obusiecznym, i to uderzającym już we wszystkich konsumentów na rynku.

 

Czy powinniśmy – jako sektor bankowy – w kontakcie z regulatorami, Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumenta, Rzecznikiem Finansowym zrobić twardy reset, żeby to, co teraz stoi na głowie, postawić na nogach i fundament prawa bankowego po prostu wybudować od samego początku? Teraz wszystko się kruszy i nie wygląda, żeby szło w dobrą stronę.

– Dokładnie tak. Nawet jeżeli szansa na sukces jest niewielka. Kropla drąży skałę. Trochę po poznańsku, czy jak ktoś woli pozytywistycznie, nie licząc na spektakularne, szybkie sukcesy, należy rzetelnie robić swoje. Minęły już czasy, kiedy bez żadnej refleksji, wręcz elementarnej ekonomicznej empatii, realizujemy swoje cele i układamy klocki. Minęły też czasy, kiedy bez ingerencji prawodawcy jesteśmy w stanie wypracować kompromis. Konieczne jest zadekretowanie mądrego kompromisu. A to może zrobić tylko prawodawca, pamiętając, że wspomnianych wcześniej 20 tys. prawników zrobi dużo, żeby bezrobotnymi nie być. Oni też mają kredyty hipoteczne i dzieci w szkołach.