Przejdź do treści
  • Reforma wskaźników

Zaczynać trzeba od naprawy finansów publicznych oraz strategii gospodarczej i jej konsekwentnej realizacji

Potrzebujemy reorientacji banków w kierunku kredytowania działalności gospodarczej, a nie obsługi długu publicznego. Im dłużej trwa polityka, która polega na tym, że banki krajowe po prostu kupują krajowe obligacje, a skupuje je NBP, to oczywiste jest, że banki będą miały wysokie przychody, bardzo dobre wyniki, ale nie będą zainteresowane w podejmowaniu ryzyka – ocenia prof. Jerzy Hausner, przewodniczący Rady Programowej Open Eyes Economy Summit, Fundacji GAP, były wicepremier, były członek Rady Polityki Pieniężnej. Oczekuje on od rządu, że przedstawi strategię gospodarczą, program konsolidacji finansów publicznych, program energetyczny, zacznie dyskusję o poprawie produktywności. Rozmawiał z nim Jacek Ramotowski.

Indeks Wiarygodności Ekonomicznej Polski obliczany przez zespół naukowców kierowany przez pana pokazał, że Polska obok Węgier należy do krajów, które od co najmniej 5-6 lat traciły wiarygodność i nie odzyskały jej do końca 2023 r. Od końca zeszłego roku sporo się zmieniło. Na gorsze? Na lepsze?

– Od czego mam zacząć?

Chyba tak, jak zalecają konwenanse, od tego co najlepsze.

– Indeks obliczany jest na podstawie danych za cały rok, dlatego nie można zastosować go do minionego półrocza. Ale abstrahując od indeksu i patrząc na dane kwartalne i miesięczne, widać wyraźnie, że w polskiej gospodarce nastąpiło odbicie dynamiki wzrostu. Zeszły rok był rokiem zerowego wzrostu, co jest dla Polski czymś rzadkim. Od czasu kiedy transformacyjna recesja ustąpiła, mieliśmy pozytywne dane dotyczące wzrostu, średnio było to powyżej 4% rocznie. Widzimy lekkie ożywienie, eksperci przewidują, że uzyskamy dynamikę wzrostu rzędu 3%, co jest tempem przyzwoitym. Jeśli osiągniemy ten wskaźnik, można powiedzieć, że polska gospodarka ruszyła.

Drugim pozytywnym czynnikiem jest to, że pomimo wyhamowania aktywności gospodarczej, zwłaszcza w przemyśle, nie obserwujemy negatywnych następstw na rynku pracy, nie mamy wzrostu bezrobocia. Co prawda dynamika zatrudnienia wyhamowała, liczba ofert pracy jest mniejsza, ale pojedyncze sygnały o zwolnieniach grupowych nie pozwalają stwierdzić, że istnieje tu jakieś istotne zagrożenie.

Mamy także do czynienia z wysoką dynamiką realnego wzrostu wynagrodzeń po latach, kiedy dochody realne spadały w następstwie wysokiej inflacji. To także czynnik pozytywny, ponieważ powoduje wzrost popytu i wzrost spożycia i przyczynia się w największym stopniu do wzrostu. Oczywiście zrównoważony wzrost gospodarczy powinien opierać się na różnych czynnikach, więc powinniśmy widzieć wkład eksportu netto, wkład wzrostu produktywności i wkład wzrostu inwestycji. W inwestycjach mamy rachityczne ożywienie i trudno przewidywać, że będzie silniejsze. W ten sposób przechodzę do zjawisk negatywnych.

Bardzo proszę.

– Niedobre jest to, że mamy do czynienia z recesją w przemyśle i wyhamowaniem dynamiki produkcji sprzedanej w budownictwie. Kwestia budownictwa jest stosunkowo łatwa do wyjaśnienia. Nie uruchomiliśmy odpowiednio wcześnie Krajowego Planu Odbudowy, a jednocześnie bardzo późno wchodzą regularne środki unijnej wieloletniej perspektywy budżetowej, dlatego że mieliśmy istotne problemy we współpracy z Komisją Europejską. Zastrzeżenia KE dotyczące praworządności wyhamowały procesy uzgodnieniowe. W związku z tym w kolejną fazę inwestycji związanych z wykorzystaniem środków unijnych wejdziemy z dużym opóźnieniem i ten dołek widać w budownictwie. Nie był bardzo głęboki, ponieważ mieliśmy wybory samorządowe, w związku z tym samorządy ograniczały wydatki bieżące, ale utrzymały wysiłek inwestycyjny i domykały inwestycje.

Jak długo potrwa załamanie produkcji budowlanej? 

– Będziemy mieli pewien okres osłabienia dynamiki w budownictwie, lecz produkcja budowlana odbije, gdyż pieniędzy unijnych będzie na tyle dużo, że budownictwo ruszy. Natomiast w przemyśle – i to jest największe zmartwienie – mamy do czynienia od wielu miesięcy z negatywnymi zjawiskami. Produkcja przemysłowa spada.

Dlaczego?

– Nastąpiła deflacja cen produkcji przemysłowej. Przedsiębiorstwa mają dziś niższe ceny niż te, po których sprzedawały wcześniej. Gdy utrzymuje się tendencja deflacyjna, przedsiębiorstwa mogą uważać, że ceny mogą być jeszcze niższe, w związku z tym nie mają motywacji, żeby zwiększać nakłady inwestycyjne, mają też niewykorzystane moce wytwórcze. Do tego dochodzi jeszcze inne zjawisko. Gdy ceny bardzo szybko rosły, a w niektórych miesiącach rosły powyżej 20%, przedsiębiorcy robili zapasy. Teraz te zapasy są wyczerpywane i na razie nie ma motywacji, żeby je istotnie zwiększać. Mamy do czynienia z głębokim wahnięciem koniunkturalnym, i trzeba poczekać, aż to, co widzimy obecnie w handlu i w usługach, spowoduje zwiększone zapotrzebowanie na produkcję przemysłową i jej ceny zaczną rosnąć, będzie większa marża rentowności i przedsiębiorstwa przemysłowe odbiją. Ale to może potrwać jakiś czas, to kwestia kilku kwartałów.

Przedsiębiorstwa są też pod presją kosztów, w tym kosztów płac. Jakie są tego skutki?

– Bardzo wysoka dynamika realnych wynagrodzeń, korzystna z punktu widzenia spożycia, jest niekorzystna z punktu widzenia rentowności przedsiębiorstw. Mimo bardzo wysokiej dynamiki wzrostu płac nominalnych przedsiębiorstwa chcą utrzymać zatrudnienie, nie zwalniają, nauczone tym, że w przeszłości brakowało im pracowników. Ale jednocześnie, żeby utrzymać zatrudnienie, są pod presją ze strony pracowników, w związku z czym podnoszą wynagrodzenia, które w dodatku podbija polityka rządu podnoszenia płacy minimalnej. Wymusza na pracodawcach, żeby osobom o wyższych kompetencjach płacić odpowiednio więcej. Jednocześnie widzimy, że dynamika wydajności pracy jest wyraźnie niższa niż dynamika wynagrodzeń. W związku z tym rosną jednostkowe koszty pracy, przedsiębiorstwa tracą swoją marżę rentowności, tracą swoją konkurencyjność, również międzynarodową, co odbija się na negatywnych wskaźnikach dynamiki eksportu. Co prawda także import zaczął siadać, ale potrzebujemy importu, który pozwala nam utrzymać nowoczesną produkcję, a jednocześnie powinniśmy znacznie więcej eksportować.

A inne koszty?

– Przedsiębiorstwa, szczególnie przemysłowe, oprócz wyraźnego wzrostu jednostkowych kosztów pracy, mają problem związany ze wzrostem kosztów energii elektrycznej. Rachunek tych kosztów nie tylko wzrósł od 2022 r., rósł już wcześniej, co jest cechą strukturalną naszej gospodarki, bo mamy relatywnie dużo energii, ale drogiej, w związku z czym tracimy konkurencyjność również od tej strony.

Czy mieszanka tych czynników może zagrozić ścieżce wzrostu?

– To dobrze, że widzimy odbicie wzrostu, to dobrze, że rośnie spożycie, to dobrze, że rosną realne dochody. Ale jednocześnie powstaje pytanie, czy będzie można utrzymać właściwy dla nas wzrost rzędu 3-4%, gdy na razie nie widzimy wysokiej dynamiki inwestycji, poprawy produktywności, wzrostu dynamiki eksportu.

Co jeszcze trzeszczy w sferze realnej?

– Polityka, którą prowadził rząd zjednoczonej prawicy, polegająca na faworyzowaniu spółek Skarbu Państwa, osłabiała mechanizm rynkowy. Weźmy np. dziwną konstrukcję ekonomiczną, jaką jest Orlen. Ta organizacja to rodzaj dominium gospodarczego, w którym różne elementy, przyłączane i kolonizowane średnio do siebie pasują. Gdy połączymy organizmy gospodarcze funkcjonujące w różnych sektorach, ale nie pomyślimy o synergii, tylko o skali, efekt jest taki, że taki wielki twór przez zamówienia publiczne, narzucanie cen, narzucanie warunków kontraktu wymusza dostosowanie innych do narzuconych przez siebie warunków. Muszą się podporządkowywać. W innych sektorach gospodarki było co najmniej kilka państwowych oligopoli i one zaczęły narzucać swoje warunki, wskutek czego działanie mechanizmu rynkowego zostało osłabione.

Ogon zaczął machać psem? Co z tym zrobić?

– W przypadku spółek Skarbu Państwa pierwszą rzeczą, jaką trzeba zrobić, to odwrócić zarządzanie polityczne, czyli – mówiąc inaczej – zarządzanie polityczne zastąpić normalnym gospodarowaniem i przynoszeniem dodatkowej wartości, a nie wymuszaniem monopolistycznych zysków. Wymuszanie monopolistycznych zysków znaczy, że one się mają dobrze, ale inni mają się źle, bo takie reguły nie skłaniają do myślenia gospodarczego, tylko do szukania znajomości, wpływów, oddziaływań. W związku z tym dziś cały ten państwowy holding powinien być poddany procesowi naprawczemu, który powinien polegać na tym, żeby wprowadzić tam zarządzanie gospodarczo-menedżerskie, a nie polityczno-partyjne. Podczas Europejskiego Kongresu Finansowego usłyszałem wystąpienie nowego ministra Skarbu Państwa, który powiedział, że gdyby giełdowe spółki SP miały wyniki zbliżone do spółek prywatnych, to natychmiast wartość wytworzona przez nie byłaby rocznie o sto kilkadziesiąt miliardów złotych większa. Ważne jest, żeby ludzie kierujący spółkami SP mieli świadomość, za co są oceniani; żeby oceniani byli w średnim okresie – nie za miesiąc czy za kwartał – na podstawie tego, czy ich działalność oznacza podniesienie wartości spółek.

Polska potrzebuje polityki gospodarczej? Jakiej?

– W sektorze prywatnym nie może być bezpośredniego zarządzania, tylko tworzenie sprzyjających warunków. A powinien być za to odpowiedzialny minister gospodarki, który dyskutuje z partnerami o tym, jak wygląda rachunek energetyczny, np. w przemyśle chemicznym, w przemyśle hutniczym, cementowym i innych gałęziach energochłonnych. Nasza gospodarka jest silna przemysłem, wytwórczością. Problem polega teraz na tym, że rachunki energetyczne są takie, iż firmy z kapitałem zagranicznym, które mogą przenieść produkcję, przeniosą ją, np. do Portugalii, gdzie rachunek energetyczny jest o wiele niższy. Jeśli nie poprawimy tej kwestii, problem będzie narastał.

O czym jeszcze powinien myśleć rząd?

– O deficycie podstawowych surowców. To problem całej Unii, ale dotyczy nas także. Musimy mieć dostęp do strategicznych surowców, bo inaczej nie wprowadzimy nowoczesnych technologii. Z tym wiąże się polityka innowacyjna. Wiemy, jak funkcjonowało Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, ale jak się ma to mieć teraz do strategii poprawy produktywności? Gdzie jest partnerstwo między ministrem, który odpowiada za stronę wytwarzania, a ministrem, który odpowiada za generowanie innowacji? A innowacji pochodzących z polskich uczelni, z polskich ośrodków praktycznie nie ma.

Sporo tego. Kto to ma poukładać?

– Musimy spojrzeć na wszystkie podstawowe elementy tej układanki. Jeśli dyskutujemy o kwestii Zielonego Ładu, to nie dyskutujmy tylko o wymogach neutralności klimatycznej, ale dyskutujmy o tym, czy energia, którą produkujemy, utrzyma naszą konkurencyjność, bo prawdopodobnie produktów wytworzonych przy udziale brudnej energii nikt nie będzie od nas importował i wypadniemy z łańcuchów dostaw. Tego wszystkiego nikt nie zrobi z dnia na dzień, ale nie widzę miejsca, gdzie w Polsce kształtowana jest polityka energetyczna, gdzie przedmiotem refleksji jest strategia produktywności bardzo różnych zasobów, gdzie dyskutujemy nie o energetyce, tylko o energii, nie o rolnictwie, ale o żywności, bo takie dyskusje miałyby strategiczny wymiar. Konstrukcja rządu jest taka, że nie ma wicepremiera odpowiedzialnego za sprawy gospodarcze, aspiracje zgłasza minister Andrzej Domański i dobrze, jest dobrym ekonomistą, ale jest pytanie o zaplecze. W tej chwili próbuje się połączenia Instytutu Finansów, dotychczas kompletnie martwej intelektualnie struktury, z Polskim Instytutem Ekonomicznym. Ale to zajmie sporo czasu. Nie ma miejsca, gdzie trwałyby prace nad strategią gospodarczą dla Polski, gdzie są wprowadzane mechanizmy koordynacyjne, nie ma ośrodka projektowania polityki gospodarczej.

To na deser finanse publiczne. Gdzie pan widzi problemy?

– Nie mam poczucia, że jako ekspert, obywatel zajmujący się tą problematyką zawodowo, mam czytelny obraz finansów publicznych. Jeśli ktokolwiek chciałby na ten temat rozmawiać, to proszę o wiarygodne dane. Nikt mi nie powie, że sprawozdanie z wykonania budżetu państwa za poprzednie lata jest rzeczywistym obrazem deficytu. Sławomir Dudek mówi, że sprawozdanie z wykonania budżetu obejmuje tylko 12% deficytu, a ten deficyt jest porozkładany po bardzo wielu organizacjach i funduszach, z których największe to PFR i BGK. Sytuacja jest kuriozalna: zdecydowana większość tego, co wydajemy, jest poza budżetem.

Wierzy pan w konsolidację finansów publicznych?

– W końcu trzeba przestać mieć dwie księgowości długu publicznego. Jeśli chcemy rozmawiać z obywatelami i z Komisją Europejską, to musimy mieć jednolitą księgowość. I pytanie oczywiście, do jakiego stopnia uważamy, że lepiej trzymać rosnące zadłużenie poza wiedzą i zdolnością obserwacyjną, bo to pozwoli nam zwiększyć wydatki bez presji ze strony Komisji Europejskiej, a do jakiego stopnia gramy w karty z jednej talii. Kupujemy uzbrojenie, nie wiem, czy właściwe, czy nie, nie znam się na tym, zakładam, że decydują o tym ludzie kompetentni. Ale ten kredytowany zakup nie jest uwzględniony w naszej księgowości, a kiedyś wystąpi. To nie jest porządna księgowość narodowa. Nie jest to księgowość wiarygodnego państwa.

Damy radę ograniczać deficyt finansów publicznych o 0,5 pkt. proc. PKB rocznie, jak zapewne będzie nakazywała wszczęta wobec Polski procedura nadmiernego deficytu?

– Strategia konsolidacji finansów publicznych to ograniczanie swobody wydatkowej, uznaniowości, uczytelnienie finansów, a następnie wprowadzenie procesów, które pozwoliłyby na ograniczanie dynamiki długu i dynamiki kosztów obsługi długu oraz stopniowego ograniczania poziomu deficytu. Być może damy radę, jeśli będziemy mieli odpowiednio wysoką dynamikę wzrostu gospodarczego. Dynamika wzrostu nie może zasadzać się na tym, że mając przez dłuższy czas pieniądz inflacyjny, podbijaliśmy spożycie, finansując pieniądzem inflacyjnym wydatki socjalne. Bo pieniądz inflacyjny to nie jest pieniądz, z którego można zainwestować w elektrownię jądrową. Jak zaczniemy pieniądzem inflacyjnym finansować elektrownię jądrową, nigdy jej nie zbudujemy. To musi być pieniądz długofalowy, nie kalkulowany na krótki zwrot z kapitału i spekulacyjny obrót obligacjami, tylko na finansowanie wielkiego przedsięwzięcia. W związku z tym nieopanowanie finansów publicznych będzie powodowało prędzej czy później pojawianie się zjawisk, które będą podważały jakość pieniądza, a podważenie jakości pieniądza uczyni niemożliwą transformację energetyczną, realizację programu jądrowego, realizację innych przedsięwzięć infrastrukturalnych, tym bardziej że żadna z tych inwestycji nie przyniesie szybkiego zwrotu z kapitału.

Czego w związku z tym oczekuje pan od rządu?

– Nie można opierać rachunków narodowych na zasadzie „jakoś to będzie”. Muszą być oparte na silnym systemie bankowym, dobrze skapitalizowanym, a nasz system bankowy nie jest dobrze skapitalizowany. Potrzebujemy reorientacji banków w kierunku kredytowania działalności gospodarczej, a nie obsługi długu publicznego. Im dłużej trwa polityka, która polega na tym, że banki krajowe po prostu kupują krajowe obligacje, a skupuje je NBP, to oczywiste jest, że banki będą miały wysokie przychody, bardzo dobre wyniki, ale nie będą zainteresowane w podejmowaniu ryzyka. Nikt ich do tego nie zmusi. Po prostu potrzebujemy przemyślanego programu konsolidacji finansów publicznych i wierzę w to, że minister Andrzej Domański ten program podda debacie eksperckiej, zanim odbędzie się debata polityczna.

To warunek podniesienia wiarygodności Polski?

– Tak. Zaczynać trzeba od naprawy finansów publicznych oraz od strategii gospodarczej i jej konsekwentnej realizacji. Jeśli poprawią się wskaźniki, to wiarygodność będzie rosła, ale najpierw trzeba przedstawić przemyślany i rzetelny program.